Call of Duty: Vanguard to pierwszy CoD od czasów dwójki, na który nie czekałem z niecierpliwością, na co złożyło się kilka powodów. Czy ostatecznie produkcja Sledgehammers (i nie tylko!) mnie kupiła?
Z serią Call of Duty jestem od praktycznie jej początku i wnioskując po opiniach internautów, to co roku kupuję ciągle ten sam produkt, bo przecież CoD, niczym wojna, nigdy się nie zmienia, a każda kolejna część to dzieło szatana i nie powinno się w ogóle tego tykać. Mógłbym na ten temat polemizować godzinami, ale tekst ma dotyczyć najnowszej odsłony cyklu, po której nie oczekiwałem dosłownie niczego, a pod pewnymi względami jeszcze się zawiodłem.
Sprawdź też: Battlefield 2042 – recenzja. Rewolucja w serii i toksyczna miłość
Po pierwsze – nie spodobała mi się wieść, że powrócimy na front II Wojny Światowej. Dla mnie to dość mocno wyeksploatowany temat, a World War II zresztą pokazało, że to nie jest dobry pomysł. Po drugie – Vanguard podobno miał być ulepszonym i poprawionym Modern Warfare z 2019 roku, ale po wszystkich plotkach o chaosie panującym w trakcie produkcji (nad grą pracowały wszystkie dotychczas związane z serią studia), obawiałem się, że wyjdzie zupełnie na odwrót. Niestety nie myliłem się, choć bardzo chciałem.
Trochę się zmieniło, kiedy pojawił się pierwszy trailer oraz solidna dawka nowych informacji, które mocno mnie zaciekawiły. Ucieszyłem się również z powodu powrotu trybu Zombie, nad którym pracowało samo Treyarch, prawdziwi eksperci w tej dziedzinie. To z resztą drugi raz, kiedy nieumarlaki pojawiają się poza serią Black Ops.
W końcu nadeszła wyczekiwana alpha i beta. O ile ta pierwsza faktycznie mi się podobała, bo było to pewnego rodzaju demo jednej z nowości w serii, czyli “Wzgórza mistrzów”, tak beta uświadomiła mi, że jednak nie mam na co czekać, jednocześnie po cichu posiadając nadzieję, że może jednak wszystko zostanie naprawione. Nadeszła premiera. CIekawość zżerała mnie od środka jak to w końcu wyszło, więc czym prędzej chwyciłem za pada i przekonałem się na własnej skórze. Czy Call of Duty: Vanguard mnie zaskoczył? W pewnym sensie owszem.
Fabuła w Call of Duty: Vanguard. Gdzie te emocje?
O Call of Duty można powiedzieć wiele rzeczy, ale tryb dla pojedynczego gracza zawsze był wart poświęcenia tych kilku godzin, bo te naszpikowane do bólu skryptami misje po prostu wciągały i tak było w moim przypadku. Zmieniło się to wraz z… premierą Modern Warfare 2019. Zostanę pewnie za to spalony na stosie, ale single był tam strasznie nijaki, choć zapowiadali przecież wielką rewolucję. Dużo lepiej od niej wypadł Cold War, bo faktycznie wciągał, lecz ten natomiast nie umywał się do całej oryginalnej serii Black Ops. Z tego powodu nie nastawiałem się specjalnie na fabułę w Vanguard, by jakoś specjalnie się nie zawieść i chyba dobrze zrobiłem. O czym jest historia w najnowszym dziele Sledgehammers Games?
Uformowana została mała grupa różnego pochodzenia żołnierzy, którzy są specjalistami w różnych dziedzinach. Całość rozgrywa się w 1945 roku, a nasi bohaterowie zostają wysłani do Hamburga w celu infiltracji nazistów i pozyskania super tajnych planów dotyczących ich dalszych działań. Oczywiście nie mogło być zbyt idealnie i herosi trafiają do niemieckiego więzienia, gdzie przesłuchiwani są przez paskudnego oficera Richtera. Pomiędzy przerywnikami, w których to żołnierze próbują się wydostać z sideł wroga, opowiedziane zostają historie dotyczące każdego członka tej międzynarodowej drużyny.
Pomysł jak najbardziej w porządku, gdyż nie tylko wprowadza nieco różnorodności, ale na spokojnie pozwala zapoznać się z każdą postacią. Niestety problem tkwi w tym, że większość tych misji jest co najwyżej średnia i szybko się o nich zapomina. Nie spodziewaj się tutaj momentów typu wybuch atomówki, “no russian”, czy zdrada Sheparda. Najbardziej w pamięci pozostały mi fragmenty, w których kierujemy Poliną – snajperką z Rosji. To właśnie jedno z nielicznych miejsc, gdzie jakkolwiek można było poczuć czym jest wojna.
Wydaje mi się, że od Modern Warfare twórcy zbyt bezpiecznie podchodzą do tematu trybu dla pojedynczego gracza. Boją się pójść na całość, zahaczać o kontrowersje, być brutalnymi do bólu. W fabule trzech ostatnich części nieco brakuje mi charakteru, tego pazura, przez praktycznie nic już z nich nie pamiętam, a przechodziłem obydwie od razu po premierze, więc stosunkowo niedawno.
Mimo wszystko te 5 godzin, bo mniej więcej tyle zajmuje przejście singla, spędziłem w miarę przyjemnie, głównie ze względu na świetne kreacje poszczególnych żołnierzy. Mogę też zaryzykować stwierdzeniem że to jedna z najłatwiejszych odsłon cyklu, bo najwyższy poziom trudności, czyli “weteran” nie sprawił mi jakiegokolwiek problemu, a to dobra wiadomość dla łowców platyn. Ci natomiast mogą mieć co najwyżej problem w etapach, gdzie jesteśmy za sterami śmigłowca – sterowanie nimi jest totalnie nieintuicyjne i sprawiło, że osiwiałem.
Czy pójdzie mi Vanguard? Tj. grafika daje radę
Seria Call of Duty nigdy nie była wyznacznikiem pięknej grafiki w grach. Ostatni raz, kiedy faktycznie skok jakościowy był mocno widoczny, był przy okazji premiery czwartej odsłony cyklu, a od tamtej pory zawsze było po prostu dobrze i nie zmienia się to w przypadku Vanguarda. Modele postaci są dość szczegółowe i to samo tyczy się otoczenia. Szkoda tylko, że gra nie wykorzystuje w pełni potencjału next-genowych maszyn, a nie ukrywam, ze Ray Tracing w wielu misjach zrobiłby niesamowite wrażenie. Poza tym czasem naprawdę idzie zawiesić oko na niektórych lokacjach – ponownie wspomnę tu o magicznym Stalingradzie, ale też świetnie wypadł na przykład Berlin. W multiplayerze oczywiście pod tym względem jest nieco gorzej, ale w tym przypadku CoD wypada dużo lepiej, niż jego największy rywal – Battlefield 2042.
Esencja Call of Duty, czyli Multiplayer – w oczekiwaniu na patche
Nie ma co się oszukiwać, większość kupuje Call of Duty wyłącznie po to, aby odpalić tryb multiplayer. Nawet nie zliczę ile tysięcy godzin spędziłem we wszystkich częściach łącznie, czasem bawiąc się lepiej (Black Ops 2!) czasem gorzej (Advanced Warfare…). Wersja beta niezbyt mnie zachęciła, dlatego byłem ciekaw czy naprawiono to i owo. Niestety nie bardzo i to właśnie tutaj widać efekty chaotycznej pracy nad tym tytułem.
Multiplayer w Call of Duty: Vanguard to aż 20 (sic!) nowych map, które w większości są naprawdę dobrze zaprojektowane! Zarówno fani otwartych terenów, jak i zamkniętych powierzchni będą usatysfakcjonowani, bo jednych i drugich nie brakuje. Na ten moment obecne są trzy “klasyczne” mapy – Dome i Castle z World at War oraz Shipment z Call of Duty 4, a na pewno w drodze jest ich więcej. Po kilkunastu godzinach rozgrywki znalazłem już swoje ulubione miejsca, do których lubię wracać, ale też niektórych, takich jak np. Numa Numa unikam z daleka.
Przed premierą zapowiadano, że w grze będzie można niszczyć otoczenie i prawie dałem się nabrać, że chodzi o system znany z Battlefielda. Niestety dotyczy to wyłącznie niektórych elementów na planszach, które faktycznie można zniszczyć albo delikatnie i np. eliminować wrogów przez szczelinę, albo w całości aby polepszyć sobie widoczność lub utorować drogę. Choć nie sprawia to aż takiej satysfakcji, jak zawalające się w całości budynki, to jednak jest to naprawdę w porządku nowość, która dodaje trochę powiewu świeżości.
Poza tym mechanicznie całość wypada niemalże jak Modern Warfare z 2019, ale gorzej. Menu ekwipunku i dodatków wygląda niemal identycznie, a bronie obecnie są kompletnie niezbalansowane, dlatego na mapach ludzie biegają głównie z MP-40, BARem albo shotgunem z tarczą. Może też to zabrzmieć totalnie abstrakcyjnie, ale… kroki są prawie niesłyszalne. Testowałem to na trzech różnych parach słuchawek i konfiguracjach audio, ale wirtualni żołnierze biegają niemal bezszelestnie.
Nie wspominam nawet o systemie spawnów, który jest NAJGORSZY w całej serii. Twórcy nie chwalili się także, że dodadzą tzw. efekt “bloom”, czyniąc rozgrywkę bardziej losową, niżeli opartą typowo na skillu (podobno obecnie nieco go zmniejszyli, ale wciąż…). Wisienką na torcie jest sterowanie, które jest krokiem w tył o kilka lat. Na padzie jest ono nieco ociężałe i dopiero po spędzeniu kilku ładnych chwil w opcjach, w końcu udało mi się sprawić, że gra mi się jakkolwiek przyjemnie.
W Call of Duty: Vanguard poza elementami do destrukcji, znalazło się miejsce na inną nowość, a dokładniej chodzi o “konstrukcję” drużyn. Tym razem do wyboru otrzymuje się wyłącznie aliantów, co nie tylko wydaje się nieco niesmaczne, ale jest totalnie bezsensowne, w szczególności kiedy przechodzi się na tryb hardcore.
Pomimo tych wszystkich niedoskonałości i miliona wulgaryzmów, które rzucam podczas rozgrywki, to jednak ponownie z wielką chęcią wracam do mutliplayera i odpalam kilka rund. Ten tytuł ma naprawdę spory potencjał, który mam nadzieję, że zostanie w pełni wykorzystany. Pierwsze łatki nadchodzą, mam nadzieję, że to wszystko, to problemy wieku dziecięcego i zaraz po starcie pierwszego sezonu wszystko zmieni się na lepsze. Na razie podobno w trybie wieloosobowym odnajdą się tylko wyłącznie hardkorowi fani serii, więc jeżeli do takowych należycie, to uprzedzam – nie, raczej się nie odnajdziecie, przynajmniej nie na początku.
Za to nowy tryb, którym jest “Wzgórze mistrzów” naprawdę mi się podoba, o czym już wspominałem wcześniej. To taka miła odmiana od tego całego chaosu, który panuje na standardowym multi. Drużyny 2 lub 3 osobowe zbierają się na tytułowym wzgórzu i walczą ze sobą, aż do utraty wszystkich żyć. a co jakiś czas wraca się do lobby w celu zakupu nowych broni, perków lub nagród. Oczywiście komunikacja tutaj to klucz, ale grając solo też można bawić się naprawdę nieźle. Sporo tu też potencjału pod streamy, chociaż zauważyłem, że nie wszyscy podchodzą do tego z takim samym entuzjazmem, jak ja.
Nazistowskie zombie i jak je znaleźć? Tryb Zombie w Vanguardzie
Pora na to, co Codziarze lubią najbardziej, czyli tryb zombie! Tu niestety też nie do końca dobre wiadomości, bo został on nieco przebudowany w stosunku do poprzedniczek. Zazwyczaj zaczynało się gdzieś w ciasnym obszarze, zdobywało punkty i powoli przechodziło dalej, eksplorująć coraz to kolejne części mapy. Tym razem gracze zostają rzuceni do czegoś w rodzaju HUBa, gdzie dokonuje się wszystkich potrzebnych ulepszeń, zakupuje perki itp. ale też jednocześnie trzeba uporać się z umarlakami. Poza tym dostępny jest specjalny portal, który przenosi nas do specjalnych misji, które albo polegają po prostu na przetrwaniu albo zdobywaniu fragmentów.
Pomysł jest naprawdę w porządku, ale hardkorowi fani mogą być nieco zawiedzeni – contentu jest tu na razie tyle, co kot napłakał i monotonia wdziera się bardzo szybko. Powinno to się zmienić za parę tygodni, kiedy to pojawi się prawdziwa fabuła (przypominam, że ta historia, to prequel do tej z Cold Wara), a też zapewne rozgrywka zostanie nieco urozmaicona. Mimo wszystko kreacja całokształtu jest co najmniej ciekawa, likwidowanie coraz to kolejnych hord jest nader przyjemne i nie mogę się doczekać co tam jeszcze Treyarch wymyśli.
Sprawdź też: Call of Duty: Vanguard Patch 1.05 – lista poprawek. Update, który nie naprawia nic konkretnego?
Call of Duty: Vanguard – podsumowanie. Czy warto zainteresować się nowym CoDem?
Przechodząc do samego sedna recenzji – czy warto w ogóle zainteresować się Call of Duty: Vanguard? Ciężko jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Przez większość tekstu raczej narzekałem na ten tytuł, ale to też nie jest tak, że odradzam jego zakupu. Po prostu uważam, że tytuł ten wyszedł nieco za wcześnie, ale przecież byłoby to nie do pomyślenia, gdyby CoD nie pojawił się w listopadzie. Singleplayer jest bardzo krótki, fabularnie nie rajcuje, ale jest przyjemny i ma świetnie wykreowanych bohaterów. Multi obecnie wymaga sporych szlifów, bo hardkorowi fani raczej się odbiją, ale przeglądając opinie w sieci, to wygląda na to, iż nowa produkcja Sledgehammers mocno trafiła w “żółtodziobów” w serii, a zombie prawdopodobnie rozkręci się dopiero w grudniu.
Na razie bawię się gorzej, niż np. w przypadku ubiegłorocznego Cold Wara, który też niezbyt specjalnie mi się podobał, ale jeżeli ufać twórcom, to po kilku aktualizacjach powinienem zmienić zdanie. Potencjał w multi jest naprawdę spory, oby tylko udało się go wykorzystać. Tymczasem powracam na pole bitwy, by odblokować pozostałe skórki do operatorów…
Podsumowanie:
Call of Duty: Vanguard wydaje się być grą, która została wypuszczona nieco za wcześnie. Multi jest pełne problemów, zombie pustawe, a single jest po prostu w porządku. Ciężko inaczej określić ten produkt inaczej, niż po prostu kolejnym CoDem, ale jeżeli brakowało wam nieco klimatów II WŚ i podobał wam się ostatni Modern Warfare, to zdecydowanie warto dać szansę najnowszej grze Sledgehammers.
OCENA: 6/10