NZXT H7 Flow

Recenzje

09.06.2022 14:34

NZXT H7 Flow – recenzja obudowy. Case klasy premium

Komputery Podzespoły
26
0
0
3 lata temu
NZXT H7 Flow – recenzja obudowy. Case klasy premium
26
0
0
26
0

NZXT H7 Flow to jedna z trzech nowych obudów z serii H7, które zastępują modele H710 i H710i. Mają one już swoje lata, stąd NZXT słusznie doszedł do wniosku, że pora na coś nowego. Czy H7 Flow zaskakuje pozytywnie?

Choć sam amerykański producent zaznacza, że obudowa H7 w wersji Flow jest następcą dwóch wyżej wspomnianych, trudno pozbyć się wrażenia, że H510 Flow była również źródłem inspiracji dla projektantów NZXT. I nie ma w tym nic złego, gdyż to całkiem solidna konstrukcja. Nowa H7 Flow to zatem utrzymanie wypracowanej już stylistyki z poprawionym przepływem powietrza, udoskonaloną konstrukcją i rozwiązaniami, które wpływają na komfort składania PC. Czy jest tak w rzeczywistości?

Zewnętrzny minimalizm

NZXT H7 Flow otrzymałem w czarnej kolorystyce – próżno szukać w niej przewagi innego koloru, jednak dostępne są też modele w barwie białej i biało-czarnej. Jak wskazuje jej nazwa, obudowa stawia na zwiększony przepływ powietrza. Twórcy osiągnęli to poprzez zastosowanie licznych otworów perforowanych na panelu przednim i górze obudowy. Na pierwszy rzut oka, sama obudowa prezentuje się w typowym NZXT-owym stylu: czyli bardzo minimalistycznie i elegancko. Co równie ważne, nie sprawia wrażenia budżetowości: do jej wykonania użyto stali SGCC malowanej metodą proszkową oraz szkła hartowanego.

Szkło zostało użyte do wykonania panelu bocznego, który dodatkowo jest odrobinę przyciemniany. Drugi bok urządzenia wykonany jest ze stali. Dużą zaletą tego case’a jest jego beznarzędziowy montaż – panel przedni, oba boczne, góra, to wszystko może być zdemontowane bez użycia śrubokrętu. Otóż trzymają się one ramy za pomocą zatrzasków. Wystarczy delikatnie pociągnąć palcami we wskazanym przez producenta miejscu. Stąd też demontaż obudowy odbywa się szybko i bezproblemowo. Świetne rozwiązanie, które mogłoby być standardem u innych producentów.

NZXT H7 Flow
NZXT H7 Flow nie można odmówić elegancji

Nie zabrakło także filtrów przeciwkurzowych, które w obudowie NZXT wykonano z nylonu. Znajdują się na froncie, górze i pod spodem urządzenia. Trochę szkoda, że nie trzymają się swojego miejsca za pomocą magnesów – zamiast tego mamy plastikowe bolce, które wsuwa się w otwory i to one trzymają filtr siateczkowy. Co więcej, pod spodem mamy dwa oddzielne filtry: jeden pod zasilaczem, drugi od frontu, gdzie obudowa zasysa powietrze. Nie ma problemu z ich wyjmowaniem, jednak sądzę, że jeden filtr dużych rozmiarów byłby poręczniejszym rozwiązaniem. Skoro jesteśmy pod spodem obudowy, wspomnę od razu o nóżkach case’a. Obudowa stoi na czterech stosunkowo dużych nóżkach, które dodatkowo zostały wyposażone w gumowe podkładki – nie musimy zatem martwić się o stabilność całej konstrukcji.

Wróćmy jeszcze do górnego panelu i sekcji I/O. Ta jest dokładnie taka sama jak w recenzowanej przeze mnie obudowie NZXT H1 v2. Oprócz przycisku ON/OFF mamy tu także dwa porty USB 3.2, jeden USB-C 3.2 Gen 2 oraz standardowe złącze audio jack. Trochę boli brak przycisku reset, jednak w przypadku NZXT to już niemalże standard. Zestaw ten powinien wystarczyć większości użytkowników, mam jednak pewne zastrzeżenia. Pierwszym jest mała liczba portów USB – ten segment cenowy powinno cechować coś więcej niż zaledwie dwa wejścia. Konkurencja nie śpi i nierzadko oferuje ich co najmniej cztery.

Sprawdź też: NZXT Function – recenzja klawiatury. NZXT wchodzi na rynek „mechaników”

Drugą sprawą jest kwestia ich spasowania – chodzi o same porty USB typu A, w które trudno cokolwiek włożyć, jak i wyjąć. Próbowałem różnych rozwiązań: klawiaturę NZXT, myszki innych producentów, ładowarkę. Samo umieszczenie gniazda w porcie nie jest tak trudne, jak jego wyjęcie. Do tego stopnia, że miałem pewne obawy z wkładaniem nanoodbiornika myszki bezprzewodowej do wejścia USB na froncie, gdyż jego wyjęcie z racji małych rozmiarów byłoby trudne. Może to jednak kwestia modelu, który otrzymałem, gdyż w H1 v2 wszystko wchodziło i wychodziło bez przeszkód.

Wnętrze obudowy NZXT H7 Flow

Rozebranie tej obudowy całkowicie do samej ramy to kwestia minuty – demontaż beznarzędziowy to coś, co bardzo lubię w modelach NZXT. Miejsca na podzespoły mamy tu pod dostatkiem i bez problemu zmieścimy w obudowie nawet największe karty graficzne. Od strony okna w oczy rzucają się dwa wentylatory 120 mm. Choć z tyłu jest to zrozumiałe, to przód został wyposażony trochę biednie. Szkoda, że nie pokuszono się o jeden większy wentylator lub dwa 120 mm. W wersji Flow wentylatory nie posiadają podświetlenia i są w kolorze czarnym, komponując się z resztą konstrukcji.

NZXT H7 Flow wnętrze i wiatrak
Demontaż wszystkich paneli to kwestia minuty, gdyż narzędzia nie będą nam potrzebne. Po prawej stronie, widoczny frontowy wentylator 120mm. Miałem pewne obawy, czy to aby nie za mało. Koniec końców, podzespoły w obudowie się nie gotują, choć sam wiatraczek potrafi być słyszalny pod obciążeniem

Wnętrze zostało podzielone na dwie sekcje: pod spodem znajduje się piwnica, która skrywa PSU oraz klatkę na dyski 2,5/3,5 cala. Tę drugą możemy przesuwać, co pozwala na zrobienie więcej miejsca dla zasilacza i kabli, lub całkowicie zdemontować. Dodatkowo producent przewidział miejsce na dwa dyski 2,5 cala z tyłu tacki płyty głównej. Niemniej jednak obudowa nie jest przeznaczona dla ludzi magazynujących dane i potrzebujących wiele przestrzeni na dyski. Część przeznaczona dla zasilacza posiada dwie gumowe szyny (15 cm każda), które zapewniają funkcję antywibracyjną. Szkoda tylko, że piwnicy nie można demontować – zabieg ten ułatwiłby np. odłączanie kabli od PSU, gdy dany podzespół odejdzie nam z użytkowania. Przerabiałem to samemu, skończyło się na konieczności odkręcenia zasilacza i wysunięcia go z piwnicy.

W kwestii okablowania Amerykanie jak zawsze stawiają wysoki priorytet. Estetyka wnętrza, którą zapewnia odpowiednie rozplanowanie kabli, to z pewnością jeden z ważnych czynników przyświecających projektantom NZXT. Od strony metalowego panelu bocznego nie pożałowano miejsca na kable – okolo 20 milimetrów przestrzeni starczy na większość przewodów bez żadnych obaw, że coś zablokuje panel przy montowaniu. To również tam poprowadzono dwa „tory” na kable, które zaopatrzono po trzy stosunkowo grube rzepy na każdy tor. Jedyną uwagą jest to, że te rzepy mogłyby być trochę dłuższe – po przeprowadzeniu grubego kabla (np. zasilającego mobo) łapią niemalże na styk. Poza tym drobnym mankamentem mamy tu naprawdę wiele miejsca na odpowiedni „cable management” oraz wiele otworów przelotowych, którymi możemy puścić kable.

NZXT H7 Flow - miejsce na kable
NZXT przyzwyczaiło nas do ułatwień w kwestii poprowadzenia kabli – miejsca na nie i rzepów tu nie brakuje

Od strony hartowanego okna wyróżnia się metalowy profil, który znajduje się po prawej stronie od tacki płyty głównej. Fani obudów NZXT znają doskonale to rozwiązanie – jest to substytut gumowej maskownicy na kable, znany ze starszych modeli (choć w odrobinę innym kształcie) Z jednej strony wygląda to ładnie, choć bywa kłopotliwe. W górnej sekcji jest sporo miejsca, jednak profil zwęża się, idąc ku dołowi. Sprawia to pewne problemy zwłaszcza wtedy, gdy Twoja mobo ma wejście na dysk właśnie w tej części. Nie ułatwia sprawy, gdy potrzebujesz podłączyć (lub odłączyć) kabel, gdy komputer jest złożony – przypadek z autopsji. Gumowana maskownica, choć wygląda gorzej, jest poręczniejsza.

Nie powinniście się jednak obawiać co do ilości dostępnego miejsca. NZXT H7 Flow poradzi sobie ze standardową płytą główną ATX, wysokim chłodzeniem CPU (do 185 mm) oraz GPU do 400 mm długości. Zmieścicie tu nawet dwie osobne chłodnice na GPU i CPU, obie 360 mm. To przestronna obudowa – zamontowanie w niej podzespołów było dla mnie głównie przyjemnością.

Testy obudowy NZXT H7 Flow

W obudowie zamontowałem Ryzena 7 3800X, którego chłodzi Fera 5 razem z kartą RTX 3060 Ti i 16 GB pamięci RAM – wszystko na podstawce MSI MAG B550 Tomahawk, wraz z jednym dyskiem M.2 (2 TB). Cały zestaw karmi prądem zasilacz Seasonic 650W 80 Gold Plus. Jak platforma wypadła w testach na kulturę pracy i generowane hałasy?

Miałem pewne obawy co do liczby wentylatorów obudowy – czy zaledwie dwa są w stanie zapewnić odpowiedni przepływ mas powietrza? Wyniki wyprowadziły mnie z błędów, gdyż żaden podzespół nie uległ przegrzaniu się – nawet po dłuższym czasie w Assassin’s Creed: Valhalla, Division 2 czy DOOM Eternal. Niemniej jednak uważam, że w przypadku stawiania na chłodzenie powietrzne CPU dołożenie kolejnego wentylatora na przód jest opcją wartą rozważenia.

Wnętrze obudowy
Przestronny case – w zupełności pomieści wysoki cooler CPU, dużą kartę graficzną, lub dwie chłodnice wodne 360 mm

W testach obciążeniowych procesora temperatury na nim dochodziły do 70 stopni – jednak nigdy ich nie przekroczyły. GPU osiągnęło w podobnym stress teście wyniki na poziomie 64 stopni. Podczas grania procesor schodził z temperatur do około 60 stopni, natomiast GPU delikatnie podbijało wcześniejszą wartość – to jednak w pełni zrozumiałe. W testach obudowa NZXT udowodniła wiele, jednak przede wszystkim to, że „Flow” w nazwie nie bierze się z niczego. To bardzo przewiewny model, a dwa wentylatory zaskakują swoją wydajnością.

Mam jednak pewne zastrzeżenia co do kultury pracy NZXT F120Q Airflow, czyli modelu obu wentylatorów w obudowie. Choć są tylko trzypinowe, skutecznie pozbywają się ciepłego powietrza i zasysają chłodniejsze, jest jednak jedno „ale”. Na swoich najwyższych obrotach potrafią być słyszalne. Rozpędzają się do 1200 RPM i w trakcie np. grania dają o sobie znać. Na tyle, że nawet zacząłem się zastanawiać, czy nie podmienić ich na jakiś inny, cichszy model.

Sprawdź też: NZXT Kraken Z63 RGB White – recenzja. Skuteczność, elegancja i … gify!

NZXT H7 Flow – ewolucja kieruje się w dobrą stronę

Seria obudów H od amerykańskiego producenta rozwijana jest już od lat. Owocem prac projektantów NZXT jest H7 Flow, która stanowi obecnie perłę w koronie i mocną propozycję w ofercie. I w moim mniemaniu także najlepszą opcję spośród trzech najnowszych obudów z serii H7 – jest tańsza niż H7 Elite (która według mnie nie jest udaną konstrukcją), ma taką samą cenę jak zwykła H7, jednak co najważniejsze, oferuje lepszą cyrkulację powietrza niż oba wspomniane modele.

Na tym jednak jej zalety się nie kończą. Obudowa na biurku gamingowym prezentuje się nienagannie, posiada dostateczną ilość miejsca w środku, aby zmieścić dwie chłodnice 360 mm, montaż odbywa się beznarzędziowo, co sprawia, że składania peceta w H7 Flow to przyjemność. Perforowany front i góra (a także spód)  są zabezpieczone filtrami przeciwkurzowymi, zatem sprzątanie wnętrza obudowy nie będzie częstą koniecznością.

Metalowy profil, panel I/O, filtr przeciwkurzowy
Po lewej stronie widoczny charakterystyczny metalowy profil, który zastępuje gumowe maskownice. Bywa niestety kłopotliwy, gdyż idąc ku dołowi zawęża się. Prawy górny róg to zbliżenie na panel I/O – dwa porty USB to mało, choć cieszy obecność wejścia USB-C. Prawy dolny róg to zbliżenie na filtr przeciwpyłowy znajdujący się na górze budy. Szkoda, że ten nie trzyma się na zasadzie magnesu.

W kwestii ceny na pierwszy rzut oka może się wydawać drogo. Nie zapominajmy jednak, że NZXT produkuje sprzęt, który jest wysokiej jakości, jednak pociąga to za sobą koszty. Mając to na uwadze, łatwo dojść do wniosku, że obudowa została całkiem sensownie wyceniona w stosunku do tego, co oferuje. W żadnym aspekcie nie wywołuje wrażenia budżetowego wykonania – stal SGCC i szkło hartowane to zdecydowana większość materiałów, których użyto do jej stworzenia.

W zasadzie jedyne minusy, jakie do niej mam, to dosyć głośne wentylatory (na pełnych obrotach), brak przycisku reset, metalowa maskownica, która bywa kłopotliwa i odrobinę zakrótkie rzepy. To jednak nie są problemy dużego kalibru. Sporym minusem dla wybranych osób może być brak podświetlenia RGB (w moim przypadku było to plusem), choć akurat producent pomyślał o tym w przypadku obudowy H7 Elite. Podsumowując, to bardzo dobry model – najlepszy moim zdaniem z całej serii H7. W obecnej cenie obudowa jest kusząca, natomiast w promocji to pewny strzał.

H710i to obudowa, którą ma zastąpić recenzowany tu model. Jeżeli jesteś ciekaw(-a) jak wypadła ona w naszych testach, sprawdź recenzję obudowy NZXT H710i.

Ponieważ obudowę NZXT H7 Flow otrzymaliśmy do testów w dwóch egzemplarzach (czarnym i białym), pozwoliłem sobie przerzucić bebechy mojego komputera do jednego z nich. Procesor AMD Ryzen 7 5800X chłodzę zestawem AiO NZXT Kraken Z63 RGB White, który jest wręcz stworzony z myślą o tej budzie. Jeśli ktoś posiada białą lub srebrną płytę główną oraz kartę graficzną, taki skąpany w jasności komputer wygląda wręcz epicko

Do świetnego designu NZXT zdążył już nas przyzwyczaić, tak samo zresztą jak do rozwiązań ułatwiających zarządzanie okablowaniem. Ponieważ H7 jest nieco większa od wykorzystywanej przeze mnie wcześniej H510 Flow, odniosłem wrażenie, że w jej środku jest po prostu ogrom wolnego miejsca i mnóstwo różnego rodzaju kryjówek, w których możemy elegancko ułożyć walające się po wnętrzu komputera przewody. Sprawiło to, że montaż peceta stał się prawdziwą przyjemnością, nie ograniczoną przez brak przestrzeni do wsadzenia rąk oraz ukrycia okablowania. 

Biorąc pod uwagę najwyższą jakość wykonania oraz całe garście absolutnie genialnych rozwiązań ułatwiających pracę, nie pozostaje mi nic innego, jak tylko napisać, że NZXT H7 to najlepsza obudowa, z jaką miałem do czynienia.

Michał Ostiak
26
0

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *