Suicide Squad: Kill the Justice League to w moim mniemaniu naprawdę ciekawy przypadek. Najnowsza produkcja twórców rewelacyjnej serii Batman Arkham spotyka się w sieci z wielkim niezadowoleniem, ale czy słusznie? Przyjrzyjmy się temu bliżej!
Rodzina, znajomi czy ludzie z redakcji wiedzą, że jestem niepoprawnym fanem DC Comics. Faworyzuję ich ponad Marvela, od dzieciaka masowo chłonę ich twory, a jedyny tatuaż na moim ciele jest właśnie z bohaterem DC. Stąd też oczywiste było, że nie przejdę obojętnie wobec Suicide Squad: Kill the Justice League, które stanowi moim zdaniem świetne podwaliny pod panel na jakimś konwencie.
Legion Samobójców nie ma zbyt lekko, przynajmniej jeśli nie chodzi o komiksy. Najpierw otrzymaliśmy felerny film z 2016 roku. Natomiast The Suicide Squad Jamesa Gunna było już o niebo lepsze, ale za to się nie sprzedało. Teraz mamy do czynienia z Suicide Squad: Kill the Justice League, którego odbiór jest…mocno mieszany. Najgorsze w tym, że zarówno narzekacze, jak i chwalący mają rację. Dlatego poniżej postaram Ci się wytłumaczyć, o co chodzi z tym tytułem. Miłej lektury!
Suicide Squad: Kill the Justice League fabularnie jest w porządku
Nie będę kłamał, że Suicide Squad: Kill the Justice League jest jakoś niezwykle rozbudowane pod względem fabularnym. Całość wywołuje u mnie podobne odczucia, co przy większości „poważnych” eventów w komiksach. W tym przypadku otrzymaliśmy historię, w której Brainiac nie tylko zdewastował Ziemię do granic możliwości, ale też przejął kontrolę nad umysłami większości bohaterów z Ligii Sprawiedliwości. Brzmi fatalnie, prawda? Jeszcze gorzej, że jedyna szansa na powstrzymanie tej apokalipsy spoczywa na barkach…kryminalistów.
Amanda Waller powołuje do życia specjalną jednostkę Task Force X. W przypadku tej konkretnej inkarnacji składa się ona z Harley Quinn, Deadshota, King Sharka oraz Kapitana Boomeranga. Skład może i nie jest zbyt kompetentny, ale przynajmniej się nie dogadują (przynajmniej na początku!). Jakim cudem ktoś taki miałby powstrzymać największych bohaterów świata, którym zwolniono hamulce moralności?
Miłośnicy komiksów już mniej więcej znają ten motyw. Konkretnie chodzi mi o JLA: Wieża Babel, gdzie Ra’s Al Ghul wykrada Batmanowi plik, zawierający plany na pokonanie całej Ligi. W tym przypadku jest trochę inaczej, bo ekipa wyrzutków musi odkryć tę tajemnicę na własną rękę. Jak się pewnie domyślasz – jakoś im się to udaje, a żeby tego było mało – każdy ze sposobów jest względnie sensownie wytłumaczony!
Ukończenie wątku głównego Suicide Squad: Kill the Justice League zajmuje około 10 godzin. Chociaż nie jestem pewny, czy „ukończenie” to do końca prawidłowe określenie, bo… prawdziwe zakończenie produkcji poznamy zapewne dopiero po kilkunastu sezonach. Nie będę zdradzał dlaczego, ale nazwijmy rzeczy po imieniu – to beznadziejny i paskudny ruch.
Nowy Legion Samobójców i Arkhamverse – po co?
Za grę odpowiada Rocksteady Studios. Twórcy uwielbianych gier z Batmanem i uniwersum Arkhamverse. Jednym z głównych punktów oburzenia graczy jest fakt, iż Suicide Squad: Kill the Justice League jest jego częścią. Historia rozgrywa się po wydarzeniach z Batman: Arkham Knight, gdzie na samym końcu byliśmy świadkami, jak tytułowy heros teoretycznie kończy swój żywot, a świat obiegła informacja, iż Mrocznym Rycerzem był sam Bruce Wayne.
Sprawdź też: Premiery gier. W co warto zagrać w tym roku?
Parafrazując słynną kwestię z dziewiątej odsłony Star Wars, Gacek jakoś powrócił, a nawet jest to wytłumaczone mniej więcej na początku gry. Niemniej mam jedno, konkretne pytanie – po co na siłę było wciskać tę produkcję do tego uniwersum? Po pierwsze – całkowita zmiana tonacji zupełnie jej nie służy. Po drugie – poza kilkoma nawiązaniami itp. to naprawdę nie ma znaczenia, że nowy Legion dzieje się na tej samej ziemi, co seria Arkham. Odnoszę wrażenie, że tytuł ten spotkałby się z dużo łagodniejszym odbiorem, gdyby był w pełni samodzielny. Niemniej wiadomo – marketing i tabelki w Excelu.
Tytułowy Legion to najmocniejszy punkt tej produkcji
Poza tym zgrzytem przyznać muszę jedno – dynamika tytułowego legionu samobójców jest ŚWIETNA. Bohaterowie zostali napisani na medal. Żywcem wyjęci z komiksów. Boomeranga nikt nie lubi, Deadshot ma kija w… plecach, Shark nie do końca ogarnia świat, a Harley…jest Harley. Do tego dochodzi Amanda Waller, którą oczywiście każdy, łącznie z graczem, najchętniej by ukatrupił. Po drodze spotykamy „starych” znajomych, jak Pingwin, czy Ivy. Choć ta druga w kompletnie nowej odsłonie, na co oczywiście męska część graczy mocno się skarży. Tak samo, jak na to, że Harley nie eksponuje już wiadomo, których części ciała. Wiesz, piksele na ekranie.
Bardzo mnie cieszy, że Rocksteady sięgnęło po kilka postaci, które niezbyt znane są w mainstreamie, jak właśnie Toyman. Pojawia się też Gizmo! Ten sam, którego kojarzyć możesz np. z Młodych Tytanów czy nawet serialu Titans, chociaż tam pokazał się tylko w jednym odcinku.
W trakcie rozgrywki Legion jest bardzo gadatliwy, co urozmaica/uprzykrza (niepotrzebne skreślić) grę. Ich relacje pogłębiają się w naturalnym tempie i obserwowałem to z wielkim zaangażowaniem. Owszem – fabuła rozwija się w oczywistym kierunku, raczej nic mnie w niej nie zaskoczyło, ale to właśnie ze względu na ogólną narrację i postaci z wielką ochotą brnąłem dalej.
Sprawdź też: Joker 2 – kiedy premiera? Trailer, obsada, fabuła
Suicide Squad: Kill the Justice League przede wszystkim spodoba się zatwardziałym fanom uniwersum DC, którzy nie tylko docenią wykreowany świat i bohaterów, ale też cieszyć się będą z każdego napotkanego easter egga. Tych natomiast zdecydowanie nie brakuje!
Chciałbym też zaznaczyć, że voice acting i mimiki twarzy zrobione są na medal! Wypadają oni bardzo naturalnie i bez wątpienia znacząco to zwiększa poziom immersji tego tytułu.
Gameplay jednocześnie sprawia radochę, jak i lekki zawód
Teraz skupię się na aspekcie, który najbardziej dzieli opinie internautów – samej rozgrywce. Zaznaczę to już na samym początku – Suicide Squad: Kill the Justice League to looter shooter. Produkcja ta dziedziczy oczywiście najgorsze cechy tego gatunku. Zupełnie jak Marvel’s Avengers, które wiadomo – było klapą, czy Anthem, które z czasem stało się lepsze. Uważam, że spośród tych tytułów, gra Rocksteady Studios ma najlepszą podstawę, chociaż mam wrażenie, że kiedy całość nabierze rumieńców, to będzie już za późno.
Niemniej – tym razem nie eksplorujemy Gotham, a Metropolis! Wielkie i pustawe miasto, które wcześniej było pod nadzorem samego Człowieka ze Stali. Niestety, wędrowanie po mieście samo w sobie nie sprawia takiej radochy, jak np. w Arkham Knight czy Spider-manach. Po prostu nie ma tu zbytnio co robić, a sam movement bohaterów pozostawia nieco do życzenia. Harley porusza się za pomocą wyciągarki Batmana, Boomerang używa Mocy Prędkości, Deadshot plecaka odrzutowego, a Shark? Po prostu potrafi wysoko i daleko skakać.
Uważam jednak, że w odróżnieniu od Marvel’s Avengers, podróżowanie z punktu A do B nie jest tak samo uciążliwe. W grze od Crystal Dynamics denerwowało mnie to, że pojedynki w jednym miejscu potrafiły trwać w nieskończoność, chociaż same w sobie nie były jakoś za specjalnie widowiskowe. W przypadku Legionu potyczki te są szybkie, dynamiczne i niesamowicie efekciarskie.
To właśnie te elementy akcji potrafią sprawiać niesamowitą radochę. Produkcji tej towarzyszy ogromny chaos, co jest jednocześnie wadą i zaletą. Eksterminacja coraz to kolejnych wysłanników Brainiaca potrafi być naprawdę „soczysta”. Z wielką przyjemnością chwytałem się coraz to kolejnych zadań, a sama rozgrywka była dla mnie mocno relaksująca. Tylko niestety…
Wtórność, wtórność i jeszcze raz wtórność, czyli kiepski endgame
Po przejściu gry tak naprawdę nie ma tu czego szukać. Przynajmniej do czasu pierwszego sezonu. Suicide Squad Kill the Justice League oferuje trzy rodzaje na krzyż takich samych zadań. Albo niszczymy działka na dachach, albo testujemy pojazdy Gizma, albo pomagamy Ivy. Brak tu większej różnorodności, niestety tyczy się to też samych oponentów czy…naszych bohaterów.
Początkowo miałem wrażenie, że w odróżnieniu od Gotham Knights, to w Legionie faktycznie czuć różnice między postaciami. Niestety im więcej sługusów Brainiaca dostaje w czerep, tym bardziej te różnice się zacierają. Później ich eliminacja i tak głównie sprowadza się do tzw. kontr. Nie pomagają też liczne modyfikatory, przez które np. wrogów zabijesz tylko granatami.
Sprawdź też: Gotham Knights – recenzja gry. Batrodzina na patrolu!
Właśnie! Ekwipunek! Każda z postaci ma do dyspozycji dwie bronie palne, jedną białą oraz wspomniane wcześniej granaty. U różnych postaci w Hali Sprawiedliwości (która stanowi za HUB w tej produkcji) można też np. efekt zamrażania wrogów czy zmienić jakieś dodatkowe efekty. Tylko czy podczas rozgrywki ma to jakieś większe znaczenie? No właśnie nie do końca.
Dodam też, iż wszystkie postaci wszakże wbijają poziom i posiadają własne drzewko rozwoju, które dzieli się na trzy gałęzie. Suicide Squad Kill the Justice League teoretycznie pozwala na różne style rozgrywki, ale powtórzę się – nie ma to jakiegoś większego znaczenia.
Czy graficznie jest tak źle, jak trąbią?
Sporo krzyków dotyczy też warstwy graficznej tejże produkcji. Cóż – w większości przypadków są to chamsko dobrane screeny, na których celowo gra ma wyglądać gorzej. Suicide Squad: Kill the Justice League naturalnie cały czas przyrównywane jest do Batman Arkham Knight, które faktycznie po prawie 10 latach dalej potrafi robić wrażenie.
Tylko że to zupełnie inny styl artystyczny. Stąd też wracam do mojej myśli z początkowej sekcji tej recenzji – umieszczenie tej gry w uniwersum Arkham było kompletnie niepotrzebne. Fabuła, narracja, gameplay – wszystko to przypomina komiksową jatkęi to właśnie w te tony celowało Rocksteady Studios. Metropolis zza dnia potrafi naprawdę nieźle wyglądać! Efekty atmosferyczne wypadają bardzo dobrze i nie ustępują „poprzedniczce”.
Sprawdź też: Arrowverse – co to jest? Fikcyjne uniwersum DC Comics. Jak się w nim połapać?
To też o wiele bardziej dynamiczna i chaotyczna gra, także często nawet nie ma czasu, by sobie pospacerować i podziwiać widoki. Konieczny tu był balans między czytelnością a jakością. Oczywiście, znajdą się obecnie ładniejsze produkcje, ale tej zdecydowanie daleko jest od bycia brzydką. Na dobrą sprawę wystarczy odpalić jakiś klip z ustawieniami podbitymi na maxa i okazuje się, że wcale tak źle nie jest.
Techniczne babole
Gorzej, że niestety technicznie gra nie wypada idealnie, choć po ostatniej aktualizacji nie napotkałem się na większe problemy. NIemniej od czasu do czasu zdarzały mi się chwilowe, ale potężne spadki FPS (mowa o wersji na PS5). Przytrafił mi się też raz fragment, gdzie nie mogłem rozpocząć misji i konieczne było uruchomienie gry od nowa. Poza tym całość chodzi względnie w porządku, klatki przez większość czasu są stabilne. Podczas rozgrywki online też nie napotkałem większych przygód i wraz ze znajomymi na spokojnie przechodziliśmy grę.
Lepiej, niż Avengers – podsumowanie Suicide Squad Kill the Justice League
Czy warto kupić Suicide Squad Kill the Justice League? Powiem wprost – warto, ale nie za pełną kwotę. To nie jest zły tytuł, fani uniwersum DC znajdą tu sporo dla siebie, ale produkcja powiela ten sam błąd, co Marvel’s Avengers. Jest pseudootwartym Looter Shooterem opartą na modelu SaaS. Zamiast skupić rozgrywkę na grze offline, jak to zrobiono w przypadku Strażników Galaktyki, to zapewne włodarze z WarnerBros. uznali, że konkretne tabelki w Excelu muszą się zgadzać. Najnowszy Legion Samobójców to gra z ogromnym potencjałem, widać, że sporo elementów nie zostało dopracowanych, lub po prostu wrzuconych na siłę.
Całkowicie rozumiem oburzenie zwolenników serii Arkham – najnowsze dziecko Rocksteady Studios to zupełnie inny rodzaj rozgrywki, niż do którego przyzwyczaili swoich fanów. Sama produkcja na dłuższą metę jest niezwykle wtórna, a co najgorsze – ma niezwykle nudnawy endgame. Na ten moment nie mam już w niej czego szukać, ale kiedy tylko wyjdzie pierwszy sezon – wrócę do niej na 100%.
Jednakże czy tytuł ten faktycznie zasługuje na to, aby tak wieszać na nim psy? Uważam, że nie, a dlaczego? To zapewne wiesz już po lekturze tego tekstu i wierzę, że rozumiesz mój punkt widzenia. Sam jestem rozdarty, bo wiem, że z tego konceptu mogło wyjść coś niesamowitego. Tymczasem jest, przynajmniej dla mnie, po prostu przyjemnie.
Za kod do gry w wersji na PS5 dziękuję firmie CENEGA!