Assassin’s Creed Shadows po kilku obsuwach w końcu trafi w ręce graczy. Jednakże w sieci tytuł ten jest już rozszarpywany od dłuższego czasu. Czy słusznie? Cóż, moim zdaniem niedokońca, ale zdecydowanie jest na co pokręcić nosem.
O asasyna w japońskich klimatach gracze prosili od prawie że początków tej serii. W międzyczasie otrzymaliśmy rewelacyjne Ghost of Tsushima, które wielu pół-żartem, pół-serio za takowe je uważało. Wydawałoby się, że Ubisoft już nigdy nie spełni tej jednej, konkretnej zachcianki internautów, a tu proszę!

Szkoda tylko, że po opublikowaniu pierwszych, bardziej konkretnych materiałów reklamowych na produkcję tę spadła fala krytyki. Oczywiście chodziło o przeróżne niezgodności historyczne i nie mowa tu o Yasuke, bo to zupełnie inny temat. Osobiście przymykam trochę na to oko. Przecież omawiamy tutaj serię, w której losowy Włoch walczył z papieżem na pięści, a wszystko po to, by zdobyć artefakt kosmitów. Także do Assasin’s Creed Shadows podszedłem nieco łagodniej, ale czy gra sama w sobie da radę się obronić?
Assassin’s Creed Shadows – ona cicha, on skuteczny
Na pierwszy ogień niech pójdzie wątek fabularny, który w Assassin’s Creed Shadows jest po prostu w porządku i raczej nie odbiega zbytnio poziomem od pozostałych odsłon cyklu. Tym razem wcielamy się w dwójkę protagonistów – Yasuke, cudzoziemca, który trafił pod skrzydła Ody Nobunaga i Naoe – młodą shinobi z Igi. Przez niemalże całą pierwszą połowę rozgrywki śledzimy losy tej drugiej.
Gdy w końcu napotkamy tego czarnoskórego wojownika, to otrzymujemy możliwość zamiany postaci w każdej chwili. Jeśli naprawdę chcesz, to praktycznie całą produkcję możesz przejść jedną postacią, choć czasem gra wymusza na nas sterowanie danym bohaterem. Choć ich losy są splecione, to tak naprawdę historie z nim związane wydają się zgoła odmienne.
Opowieść Yasuke obrazuje jego podróż od niewolnika, po dalej wcale-tak-nie-uznanego wojownika, który pomimo uznania samego Daimyo dalej musi mierzyć się z nieprzyjemnymi komentarzami. Cały wątek jest dużo bardziej przyziemny od tego Naoe, który momentami sprawiał wrażenie wyjętego z jakiejś mangi. W trakcie ataku Nobunagi na Igę, ojciec młodej shinobi prosi ją, aby chroniła tajemnicze pudełko.
Tajemniczy przedmiot sprawia, że dziewczyna chwilę później staje się sierotą, a nią samą zaczyna kierować żądza zemsty. W międzyczasie dowiadujemy się też, co jej rodzina miała wspólnego z zakonem asasynów. Wspólnie z cudzoziemskim wojownikiem odkrywają, że wszystko dookoła nich to część większego spisku, któremu wspólnie starają się położyć kres.
Tak w skrócie prezentuje się fabuła, której ukończenie powinno zająć około 40 godzin.Losy tej dwójki śledziło mi się naprawdę z przyjemnością. Historia wprawdzie nie jest jakaś odkrywcza, ale postaci zostały rozpisane tak, by z łatwością złapać z nimi jakąś więź. Czyli w sumie klasycznie, jak na tę serię przystało.
Nie samym głównym wątkiem asasyn żyje
Tylko z historią w Assassin’s Creed Shadows jest taki problem, że momentami naprawdę trudno jest się nią delektować. Dlaczego? Ze względu na konstrukcję całej produkcji. Ponownie na całej, dość sporej mapie, nie brakuje znaczników i wątków pobocznych, do których eksplorowania czasem jest się wręcz zmuszanym. Oczywiście większość z tego, to zadania typu przyjdź, przynieś i pozamiataj, czyli Ubisoft w całej swojej okazałości. Mnóstwo elementów, które na siłę starają się przedłużyć rozgrywkę, ale do tego jeszcze wrócę w późniejszej części tekstu.

Największy problem mam z tym że jeśli chcesz w pełni poznać historię Naoe i Yasuke, ich przeszłość, wcześniej wspomniane powiązania z zakonem asasynów młodej shinobi itp. To MUSISZ wykonywać te zadania lub szukać konkretnych znaczników. Np. więcej o dziewczynie dowiadujemy się, medytując w różnych punktach. Jeśli ktoś chce skupić się na głównym wątku, to prawdopodobnie to go ominie. Szkoda, bo dzięki temu lepiej poznajemy motywacje skrytobójczyni i skąd nabrała całej tej wprawy.
Poza tym pozostaje też kwestia historii współczesnej, ale tej za dużo tu nie ma, znowu. Na mapie można znaleźć nieco fragmentów, które rozszerzają ten wątek – w tym przypadku naprawdę nie obraziłbym się, gdyby było tego trochę więcej.
Prawie bym zapomniał – nie brakuje też misji dziennych, które mają na celu ułatwienie nam zwiększanie poziomu naszej postaci. To, niestety, jest dość przydatne, ale po raz kolejny – developerzy tylko sztucznie wydłużają w ten sposób rozgrywkę, a skoro o niej mowa…
Rozgrywka, która jednocześnie cieszy i irytuje
Serię tę pokochałem przede wszystkim za jej rozgrywkę, która po latach dalej sprawia mi mnóstwo radochy. Skakanie po dachach, skrywanie się, wyjmowanie celów po cichu – wszystko to w Assassin’s Creed Shadows też jest bardzo satysfakcjonujące. Szczególnie że system parkour został jeszcze bardziej ulepszony i śmiganie Naoe po mieście (i nie tylko!) to czysta przyjemność. Tylko jest mały problem – za często jesteśmy wybijani z rytmu. Innym aspektem, za który ceniłem sobie tę serię, była wolność.
Jak chciałem, to mogłem zostawić na chwilę główny wątek i porobić to i owo dookoła. Tylko tu słowo klucz – MOGŁEM. Nie musiałem. Nie byłem też zmuszany do długich, męczących podróży. “Ubisoftowość” już od dawna jest zestawem cech, którym można w łatwy sposób nakreślić daną produkcję. Przez to też śmieję często, że Ubisoft to taki McDonald’s branży gamingowej – niby dałoby się zjeść lepiej, ale jednak znasz doskonale ten smak i czasem masz na niego ochotę.
Problem w tym, że tym razem mamy do czynienia z jakąś dziwaczną, przesadzoną do granic możliwości kanapką. Są w niej smaczne elementy, ale zdecydowanie jest tego za dużo i konsumpcja tego wręcz męczy. Tak, jakby suwaki przy tejże wspomnianej przeze mnie “ubisoftowośći” zostały podkręcone do granic możliwości Jak nigdy dotąd.
Grindowania tyle, co w Tony Hawk’s Pro Skater

Dosłownie co chwilę musimy zbaczać z kursu i porzucać wątek główny, bo albo poziom za mały, albo bez pobocznego zadania nie ruszymy dalej. To po co robić z tego coś odrębnego? Poza tym – zapomnij też, że tym razem tak łatwo będzie CI skakać po znacznikach z misjami. One są początkowo ukryte, ale możesz je odkryć, wysyłając zwiadowców.
Przypomina to grę w statki – tutaj tylko próbujesz trafić w konkretny punkt na mapie, licząc, że pojawi się za chwile niebieska ikona. NIe udało się? Cóż – to wynocha pomagać losowym NPC na mapie, albo idź, wydawaj walutę z gry na odświeżenie „rzutów”. Tylko to też nie jest takie łatwe, bo możesz to robić tylko w kryjówkach. Ponownie – jakoś trzeba przedłużyć czas rozgrywki, co nie? Spokojnie! Developerzy przygotowali na to jeszcze kilka innych sposobów.
W Assassin’s Creed Shadows dalej funkcjonuje system poziomów. Także co z tego, że wiesz, gdzie iść, kiedy okazuje się, iż Twój level jest za niski. Masz wtedy przeważnie dwie opcje – możesz spróbować wszystko zrobić po cichu, licząc, że nikt Cię nie wykryje i nie ściągnie na strzała. To ogólnie może być kłopotliwe, więc zostaje druga metoda – grinding. Chciało się pocisnąć główny wątek i fajrant, co nie? Takiego wała! Rób poboczne, bo inaczej, to wiesz, co możesz.
Kiedy w końcu trafi się w to serce rozgrywki…
Jednakże kiedy w końcu uda nam się mniej więcej trafić w pewien rytm i przez jakiś czas z niego nie schodzić, to Assassin’s Creed Shadows pokazuje swoje najlepsze oblicze. Po pierwsze – lokacje bardzo, ale to bardzo cieszą oko. Podróżowanie po tym świecie jest ogólnie bardzo przyjemne, a przynajmniej wtedy, kiedy robimy to z własnej woli. Klimat wylewa się z ekranu, a jak jeszcze do tego dorzucisz system zmiennej pogody – bajka!
Ten w ogóle potrafi momentami dodać epickiej atmosfery do danej sytuacji. Podczas wykonywania jednego ze zleceń (bo cóż innego…), które polegało na wykradnięciu jakiegoś zwoju, nagle rozpętała się wielka burza. Deszcz, ponure barwy i ta konkretna sceneria to było super połączenie, które wtedy mocno zwiększyło dla mnie poziom immersji.
W ogóle poruszanie się po dachach w takich warunkach najzwyczajniej w świecie wygląda super. Ewentualnie w drugą stronę – płyniemy sobie łódką do innego regionu, ostre słońce wręcz wypala nam oczy, światło wręcz rozpływa się po wodzie, dookoła cisza. Trudno jest nie wstrzymać na chwilę oddechu.
Koń, który został łodzią
Dobra, chciałbym to jednak sprostować kwestię eksploracji świata – owszem, widoki są iście malownicze, rodem z pocztówek. Tylko sama eksploracja terenu to już inna para kaloszy, a przynajmniej jeśli chodzi o jazdę konną. Przysięgam – w pewnym momencie wierzchowca przywoływałem tylko po to… aby przepłynąć pewien fragment mapy. Jak się okazuje – konie w Assassin’s Creed Shadows to najlepsze łodzie w grze. Na powierzchni jednak radzą sobie tragicznie – blokują się dosłownie o powietrze, działają bardzo chaotycznie, nieintuicyjnie. Przez ich wybryki, po prostu łatwiej mi było zejść i przebiec dany fragment, bo było to najzwyczajniej w świecie szybsze.
Raz mieczem, raz ostrzem…
Poza tym walka! Cały czas wspominam o Naoe i skrytobójstwach. Co z Yasuke? Ten, niestety, nie nadaje się zbytnio do „asasynowania” i ściera się z oponentami w bardziej otwarty sposób. Pojedynki jednak potrafią być bardzo soczyste – nasz czarnoskóry wojownik ma parę w łapach i to po prostu czuć – szlachtowanie kolejnych przeciwników sprawia ogromną radochę. Bardziej, niż Ghost of Tsushima częściej mi przypominało to slashera, bo starcia zdecydowanie nie był tak taktyczne, jak w przypadku tytułu Suckers Punch.

Wraz z rozwojem bohaterów oraz zdobywaniem punktów wiedzy, można odblokować nowe umiejętności, przez co wszystko nabiera jeszcze większych rumieńców. Chociaż mocno bawiło mnie korzystanie z wykopu Yasuke – wrogowie odlatywali, jakby dotknął ich sam One Punch Man. Chociaż ogólnie te „ataki specjalne” wydają się dość przerysowane, jednak pasują świetnie do całokształtu tej produkcji.
Cieszy też, że tym razem tak naprawdę można wybrać sobie taki styl rozgrywki, jaki nam odpowiada. Chcesz prawie całą grę przejść po cichu? Jak najbardziej jest to możliwe. Nie ukrywam, poza MIrage, brakowało mi w ostatnich asasynach…bycia asasynem. W moim przypadku przełączałem się od czasu do czasu na czarnoskórego samuraja, jakby na zasadzie odreagowania, odstresowania się, aby następnie wrócić do Naoe i dalej działać w cieniu. Miło, że chociaż pod tym względem otrzymaliśmy więcej swobody, niż ostatnimi razy.
Nowe szaty asasyna i mikropłatności

Przebieranki w serii obecne są od prawie jej początku, a w Assassn’s Creed Shadows ponownie mamy do czynienia z systemem wyposażenia. Po drodze zdobywać będziemy nie tylko nową broń, ale też np. przeróżne kaptury czy stroje. Co jednak kiedy w końcu udało Ci się odziać Naoe w asasyńskie barwy, ale po drodze wleciał przedmiot z lepszymi statystykami? Spokojna Twoja głowa – bez problemu możesz ustawić sobie taki wygląd, jaki Ci się podoba. Super! Wszakże jak likwidować wrogów, to z klasą, prawda?
Jeśli jednak zwykle odzienie to dla Ciebie za mało, to zawsze możesz przejść do sklepu i wydać prawdziwe pieniądze na totalnie odjechane skórki, które świecą się, jak wiadomo czemu i co. Do gry oczywiście po raz kolejny zawitały mikropłatności, gdzie poza elementami kosmetycznymi, można za ich pomocą nabyć także pomocnicze rzeczy – w tym te, które ułatwią eksplorację oraz oszczędzą czas na zabawie w ciuciubabkę. Rozumiem, to całkowicie opcjonalna rzecz, ale ile jeszcze będziemy godzić się na takie praktyki, w grach, za które płaci się pełną kwotę?
Sprawdź też: Wszystko o Assassin’s Creed. Assassin’s Creed to nie tylko kultowa seria gier od Ubisoft
Graficznie i dźwiękowo jest super, jak zwykle
Wspominałem wcześniej, że widoki potrafią cieszyć oko i faktycznie tak jest. Krajobrazy w Assassin’s Creed Shadows, szczególnie w połączeniu z dynamiczną pogodą, wypadają nadwyraz dobrze i tryb fotograficzny aż rwie się do akcji. Lokacje wydają się szczegółowe i w trakcie podróżowania bardzo lubiłem czasem sobie przystanąć, aby podziwiać widoki. Dla wielbicieli japońskich klimatów, pomimo pewnych nieścisłości powinno bardzo się podobać.
Niestety, zachwytów tych nie mogę podzielić, jeśli chodzi o postaci. Te wypadają bardzo nie równo i niestety, wybijają się na tle malowniczych obrazów. Ba! Jeszcze gorzej, że spora różnica zachodzi już u samych głównych bohaterów – model Yasuke wydaje się bardziej szczegółowy. Nie chodzi wyłącznie o jego zbroję, ale też twarz, czy owłosienie. W przypadku Naoe, wygląda to mniej więcej jak przeskok generacyjny – co zresztą możesz zobaczyć na screenach. O losowych NPC nawet nie wspominam. Nie twierdzę, że wszystko to wygląda tragicznie – po prostu nierówno. W ogólnym rozrachunku nazwałbym to jednak ładną grą.

Co ze ścieżką dźwiękową i ogólnie udźwiękowieniem? Te klasycznie stoją na najwyższym poziomie. Utwory przygrywające w tle tworzą odpowiedni klimat, a uczucie to potęgowane jest przez przeróżne efekty dźwiękowe. Wiatr tnący pola trawy, kiedy biegniemy do kolejnego celu. Wiosło uderzające w wodę, zwierzęta wydające dla siebie swoje charakterystyczne dźwięki. Chapeu bas!
Chociaż, jak na ironię, nie do końca lubię się z…utworem przewodnim produkcji. Za ten odpowiedzialny jest grupa The Flight i osobiście uważam, że kiepsko oddaje atmosferę produkcji. Nie mają chyba oni szczęścia do tej serii, bo ten z Odyssey, również ich autorstwa, także mi nie podchodzi. Szkoda, szczególnie że wiem, iż potrafią stworzyć wspaniałe rzeczy (Aloy’s Theme z Horizona to złoto!).
Pod względem technicznym też jest ok, ale bugów nie brakuje
Jak natomiast Assassin’s Creed Shadows wypada od strony technicznej? Nie ukrywam, że się zdziwiłem, bo… wyjątkowo dobrze. Po tych wszystkich obsuwach spodziewałem się najgorszego, szczególnie że Star Wars Outlaws pod tym kątem po prostu leżało w dniu premiery. Tymczasem, ogrywając tytuł na PS5, nie napotkałem się na większe problemy. No może poza tym, iż dwa razy trafiłem na sytuację, która wymagała ode mnie wczytania save’a, bo coś się zbugowało. Raz na polu bitwy nie stawił się oponent, którego miałem zlikwidować. Drugi raz przeciwnicy CAŁY CZAS mnie widzieli i status ten nie chciał zejść, co uniemożliwiało mi dokończenie misji.
Jeśli jednak chodzi o stricte wydajność – tutaj nie mogę złego słowa powiedzieć. Tytuł ten chodzi płynnie i bez zacinek, a przynajmniej w moim przypadku. Do wyboru oczywiście jest tryb „szybszy” lub „ładniejszy”. Do tego dochodzi mnóstwo opcji dostępności, za co również spory plus – zawsze się cieszę, że więcej osób jest w stanie sprawdzić daną rzecz.
Podsumowanie – czy warto zagrać w Assassin’s Creed Shadows?
Tym sposobem przechodzę do pytania – czy warto w takim razie zagrać w Assassin’s Creed Shadows? Bardzo trudno jest mi odpowiedzieć na to pytanie, a jeśli czytasz ten tekst od początku, to pewnie rozumiesz dlaczego. Z jednej strony elementy, za które pokochaliśmy tę serię, są tutaj na naprawdę super poziomie. Parkour, walka, ciche zabójstwa itp. sprawiają mnóstwo frajdy, a do tego jeszcze przepiękne, malownicze kadry. To naprawdę mógłby być jedna z najlepszych odsłon cyklu, ale…

Elementy, które cechują typowo gry Ubisoftu, są tutaj na takim poziomie, jak nigdy dotąd. Tytuł ten, co chwile odciąga Cię od wątku głównego i na każdym kroku utrudnia jego śledzenie. Rozgrywka, prawie że na każdym kroku jest wręcz chamsko przedłużana, byleby jak najdłużej przytrzymać gracza. Ewentualnie złamać go, aby rzucił pieniędzmi na ułatwiacze w sklepie. Przez ten strukturalny chaos można momentami poczuć zmęczenie tą produkcją. Wystarczyłoby dać więcej swobody, nie zmuszać do niczego, a jestem przekonany, że ludzie sami z wielką chęcią spędzaliby czas nawet na samej eksploracji.
Warto też wziąć pod uwagę jak wrażliwym jest się na autentyczność. Assassin’s Creed nigdy nie służył jako źródło wiedzy historycznej i zawsze był pełen podkoloryzowanych historii, postaci itp. Nie inaczej jest w przypadku Shadows, dlatego jeśli przeszkadza Ci taki stan rzeczy – to lepiej nie ruszaj.
Podsumowując – ogólnie warto zagrać, ale trzeba się uzbroić w ogromne pokłady cierpliwości. Pośród tych wszystkich nieprzemyślanych decyzji dalej można wyciągnąć z tego tytułu sporo frajdy.