Przed Tobą recenzja gry Cuisineer. Pierwszej takiej produkcji BattleBrew, która akurat wylądowała na Steamie, a nie na urządzeniach mobilnych. Jak z zadaniem poradził sobie mały zespół? Czy kulinarny rogalik to przepis na sukces? Sprawdźmy to.
Cuisineer – recenzja czy wrażenia z gry
Na wstępie muszę wyprostować dwie kwestie. Nazwanie niniejszego tekstu recenzją Cuisineer jest trochę nadużyciem, bo przyznam się, że gry nie zdążyłem ukończyć i mam w związku z tym uczciwe usprawiedliwienie. Mianowicie bawię się na tyle dobrze, że szkoda mi się z nią spieszyć. Prędzej okrzyknąłbym tę recenzję spisanymi wrażeniami z gry. Kolejno: Cuisineer nie jest stuprocentowym indykiem. Nie mogłem oprzeć się temu podtytułowi z jednej prostej przyczyny. Indyk mi tutaj bardzo pasuje z uwagi na odbiór produkcji i jej charakter. W rzeczywistości wydawcami gry są Marvelous Europe wraz z XSEED Games, którzy wydawali już m.in. Story of Seasons (właściwego spadkobiercę Harvest Moona) czy uwielbiane przeze mnie Rune Factory.
Sama gra Cuisineer jest autorstwa singapurskiego studia deweloperskiego BattleBrew Productions. Możecie tego studia nie kojarzyć, a to z tego powodu, że Cuisineer jest w zasadzie pierwszą ich grą docelowo stworzoną na pecety. Dotąd twórcy byli odpowiedzialni tylko za gry mobilne. Tego typu doświadczenie, trzeba przyznać otwarcie, zdecydowanie odcisnęło piętno na wygląd recenzowanego Cuisineera. W mojej ocenie nie musi to być minusem.
Sprawdź też: WarioWare: Move it! – recenzja gry. Imprezowy król!
Kwestie budżetowe czy zespołowe… Nie będę oszukiwać. Rzucają się w oczy, natomiast BattleBrew liczy sobie nieco ponad 10 osób. Od początku, jeszcze zanim otrzymałem klucz do gry, wiedziałem, żeby nie mieć wysokich oczekiwań. A te, które już sobie jakieś założyłem, w głównej mierze zostały spełnione. Zapraszam do zapoznania się z moimi wrażeniami z Cuisineer, oby nie dłuższymi od przeciętnej książki kucharskiej (tu wstaw jakiś wymyślny tytuł, adres do bloga kulinarnego i ile razy zapomniałem posolić wodę na makaron).
Naiwna fabuła i przyprawiony świat Cuisineer
Fabuła gry Cuisineer w założeniu wydaje się być prosta. Rozpoczyna się listem od rodziców do Pom – głównej bohaterki gry, w którą się wcielamy. Jego treść zdradza nam, że rodzice przygotowują się do podróży dookoła świata i jeżeli Pom znajdzie dla nich chwilę, to byłoby super, gdyby spiknęli się ze sobą jeszcze przed wyjazdem. Niestety, kiedy docieramy do Paell – miasteczka, w którym umiejscowiona jest akcja gry i rodzinna restauracja Potato Palace – dowiadujemy się z kolejnego listu, że jest już za późno. Takie rozwiązanie fabularne może nie cuchnie mocną sztampą, prędzej jest dość naiwne i stanowi jedynie tło dla rozgrywki.
Też przez długi czas narracja w Cuisineer nie zaskakuje gracza. Postaci, choć w jakiejś części interesujące, nigdy należycie się nie wyłamują. Trudno nie odczuć, że powstały jedynie po to, by pełniły jakieś zadanie w świecie gry. Jest to niebagatelny minus dla osób, które oczekiwały jakiegoś większego poziomu interakcji. Nie znalazłem ani jednego bohatera, który miałby wyjątkowo zapaść mi w pamięć po ukończeniu rozgrywki. Wzbudzić zainteresowanie mogą wyłącznie z samego punktu przemyślanego designu do roli. Choć przyznam, że taki akcent, jak niemieszczący się na ekranie monitora (chyba że pochyli się nad graczem) stolarz Alder, odrobinę mnie ujął. Jednakże domyślam się, że generalnie nie ten element gry był w interesie jej twórców.
Postaci niezależne nie ze wspólnego talerza jadły
Sam kulinarny świat Cuisineer jest całkiem wynaturzony. Postaci niezależne to istny miszmasz, którego nie do końca jestem w stanie rozszyfrować. Mieszkańcy Paell, podobnie jak bohaterka Pom, to humanoidalne istoty, ale futrzaki. Podobieństwo do zwierząt części z nich jest całkiem czytelne, ale niektórych nie jestem w stanie odczytać do teraz. Wspomniany Alder dla przykładu jest furasem z krwi, kości i sierści, kiedy typowy mieszkaniec może budzić skojarzenia z krową lub królikiem tylko ze względu na bydlęce rogi lub królicze słuchy. Kto inny to już w ogóle wygląda mi na człowieka. A jeszcze innym razem napotykamy oczywistą pandę, która po prostu założyła jakieś ubrania. Do teraz nie wiem, co o tym do końca sądzić. Nawiasem mówiąc, niektóre potwory, którym stawiamy czoła są albo prawdziwymi zwierzętami, które wyrzucą z siebie mięsko czy inny składnik, albo taką ostrą papryczką, która wyrzuci… ostrą papryczkę.
Sprawdź też: Super Mario Bros. Wonder – recenzja gry. Jakie to cudne!
Nie sposób odnaleźć w tym jakąś regułę i tworzy się nam dziwne zjawisko rodem z Animal Crossing, gdzie mieszkaniec, który jest chomikiem, mógłby mieć zwierzątko domowe mu identyczne – chomika właśnie. Nie oszukujmy się także w temacie wybranych postaci Cuisineer. Pom to tak naprawdę loli, a wygląd sprzedających herbatę boba prosi się o dodatkową literę “o” w określeniu. W tym niesmacznym kontekście dopowiem, że pierwszy boss, jakiego możemy napotkać to Big Black Chicken. Mam nadzieję, że nie jestem jedynym świadomym świadkiem tego strategicznego działania. Chociaż w tym zakresie twórcy wykazali się konsekwencją.
W gorącej zupie kąpany; otwarcie restauracji albo wyprawy
Rozgrywkę w Cuisineer podzieliłbym na równą połowę. Fabularnie jesteśmy zmuszeni prowadzić restaurację od zera z uwagi na wyprzedany asortyment i wyposażenie, jak i długi pozostawione przez rodziców. I tak też tego jednego dnia warto otworzyć restaurację od rana do wieczora, by następnego wybrać się do któregoś z dungeonów, gdzie zdobędziemy składniki na podawane przez nas jedzenie. To jest clou gry.
Prowadzenie restauracji jest wystarczająco rozwinięte. Poza oczywistymi ulepszeniami dla całego budynku, możemy swobodnie ustawiać zamówione meble. Dobór odpowiednich wpływa na zainteresowanie różnego rodzaju klientów – szlachta przykładowo nie pracuje i nie chodzi sama po jedzenie, im wyjątkowo trzeba podać jedzenie do stołu. Przygotowywanie dań pozbawione jest minigierek. Całą drogę od wejścia klienta do restauracji do jego wyjścia z niej można uprościć do jednego słowa: klikamy. Ewentualnie trzech: klikamy ile wlezie. Na papierze nie jest to atrakcyjne. W samej grze sprawiało mi to frajdę. Po prostu lubię zarabiać w grach wideo, a każde ulepszenie cieszyło mnie na myśl, że na nowo zaplanuję układ krzeseł oraz stołów.
Sprawdź też: Fae Farm – recenzja gry. Fantasy symulator farmy?
Wyprawy, które mogą skończyć się naszą śmiercią często następują dzień po otwarciu restauracji. Oczywiście to zależy od nas, u mnie było w wymieniony sposób. Do wyboru mamy losowo generowane lochy, a w każdych pojawiają się różne potwory (z nich składniki) oraz inne materiały. Co było dla mnie zaskakujące, to doskonale wyważony poziom trudności, a gram na normalnym. Podczas walki sprawiedliwie karano mnie za błędy i nieuwagę. To uczyniło drugą połowę rozgrywki równie wciągającą. W starciach korzystamy z różnych broni. Ikonicznym orężem jest szpatułka kuchenna, ale może być i ryba. Nie brakuje umiejętności, jak na przykład rzucania talerzami. A w niebezpiecznych sytuacjach do pełni sił przywracają nas i studnie, i bubble tea z naszego ekwipunku.
Cuisineer działa w tym, czym potrzebuje i to wystarczy
Chociaż na segmencie rozgrywki można by się do czegoś przyczepić i nie wątpię, że znajdą się tacy, to odnoszę wrażenie, że i tak jest przyzwoicie. Cuisineer rządzi pętlą. Jeżeli nie odbijesz się od gry podczas pierwszych godzin, to odsłoni ona swoje karty. Nie są to asy, ale ma w zanadrzu wystarczający układ na wyjście obronną ręką. Sznurek, po którym poruszamy się w ramach postępu uzależnia i nie jest to jeden kijek z marchewką, a kilka. To znaczy satysfakcja rośnie z każdym upgradem. Być może to zasługa zadaniowości typowej dla gry mobilnej, z którymi BattleBrew miało przecież doświadczenie. Albo po prostu udany przepis na fun.
Jednocześnie grając w Cuisineer nie da się oprzeć wrażeniu, że drzemie w ww. mechanikach ogromny potencjał, który wymagałby jednak większej dbałości o detale, ergo pokaźnego budżetu. Choć nie nazwałbym twórców zbyt doświadczonymi, mając na uwadze portfolio zespołu, uważam, że podjęte tutaj decyzje zagrały in plus. Gry wideo są różne. W niektórych przeżywamy historię, kształcąc swoją wrażliwość i roniąc łzy. A w innych po prostu zależy nam na tym, aby bez kinowego doświadczenia i oglądania wielogodzinnych przerywników po prostu dobrze się bawić. Cuisineer może dumnie należeć do tych prostych, fajnych gier.
Cuisineer wygląda jak wygląda, ale nadal smakuje
Opinię na temat oprawy audiowizualnej Cuisineer powinien każdy mieć swoją. Powiem tylko tyle, że nie mamy na nią zanadto dużego wpływu – ustawienia graficzne kończą się na opcji zablokowania odświeżania i rozdzielczości ekranu. Styl artystyczny to kwestia gustu, mnie odpowiada. Na początku miałem też kłopot z płynnością obrazu, ale to twórcy poprawili w ostatniej aktualizacji. Ujmę to tak: grafika szału nie robi. A modele postaci i animacje pozostawiają trochę do życzenia. Mimo wszystko niesprawiedliwym byłoby powiedzieć, że w wygląd gry nie włożono żadnych starań. Jestem przekonany, że ewentualne niedoróbki są spowodowane sprawami biznesowymi w gałęzi wydawnictwa. Nie brak w tym tytule pomysłu i miłości do gier wideo.
Sprawdź też: The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom – recenzja gry. Przepadłem na amen!
Szkoda, że miasto zostało makietą dla fetch questów, których nagrodą są kolejne przepisy. Że postaci należycie nie rozwijają skrzydeł. Niemniej dodano w mieście Paell kilka innych mechanik, które coś niecoś dodają poprzednim. W tym crafting, a rozwijając i eksperymentowanie z jedzeniem dla wybranych efektów broni. Skoro żyjemy w epoce DLC nie powstrzymam się przed stwierdzeniem, że byłoby tutaj co odpłatnie dodać. A przy odpowiednim pociągnięciu tematu i paru nowościach nie będę ukrywał, że chętnie sięgnąłbym po portfel.
Na dokładkę parę pomniejszych zarzutów
Myślę, że podczas swojej zabawy takim poważnym zarzutem, choć – wydaje mi się – zupełnie łatwym w rozwiązaniu jest system zapisu gry. Po długiej zabawie w Stardew Valley wyrosłem z zapisywania podczas snu i chciałbym móc zapisać stan gry wcześniej niż po pełnym dniu. Można co prawda położyć się w Cuisineer w łóżku wcześniej, natomiast moje FOMO nie wyraża na to zgody, gdy dzień nie był w pełni produktywnym.
Reszta to czepialstwo. Mamy w grze ładną ikonkę waluty, ale gdy klienci podają nam pieniądze za usługę to wyświetla się symbol dolara. Byłoby również fajniej, gdybyśmy otrzymali jeszcze więcej swobody w ustawianiu restauracji pod widzimisię – mam na myśli miejsce lady czy ustawienie kasy z głównym dywanem. Chociaż modyfikowanie restauracji i tak w pewnej części przerosło moje oczekiwania.
Ocena Cuisineer
Gdyby przyszło mi ocenić Cuisineer w popularnej skali, to dałbym tej grze dobre 6 na 10. Cuisineer nie uchroniło się od bolączek typowych dla tytułów niskobudżetowych. Nie jest głośnym triple-A. Ma swoje problemy i wymaga odrobiny dopracowania, czemu twórcy bez większych nakładów mogliby sprostać. Gdyby dodano parę nowości w kolejnych aktualizacjach, myślę, że spokojnie w ocenie gry można by dorzucić oczko więcej. Prowadzenie restauracji i wyprawy do lochów nawet bez bezprecedensowej głębi przynoszą dużo frajdy. A gry z zasady mają bawić. To Cuisineer się udało. I podkreślając, jak bardzo ewentualna ocena nie jest wiążąca i zapytano by mnie kiedyś, co w takiego ciekawego grałem ostatnio, odpowiedziałbym: a wiesz, Cuisineer było fajne. Polecam się przekonać.
Za kod do gry na PC dziękujemy firmie Decibel-PR. Dystrybutor nie miał wpływu na ocenę.